Ta zbrodnia sprzed prawie 30 lat nie schodziła przez wiele dni z czołówek lubelskich gazet. Zaczęło się od telefonu do dyżurnego policji. Było to w sobotę, 25 marca - około południa. Do komendy miejskiej zadzwonił mieszkaniec Lublina. Stwierdził, że w autobusie linii 25 zauważył dwójkę podejrzanych mężczyzn. Nie tylko on. Inni pasażerowie także z niepokojem patrzyli na dwójkę młodych mężczyzn, którzy wysiedli na końcowym przystanku w Prawiednikach (wieś pod Lublinem, niedaleko Zalewu Zemborzyckiego). Mieli ze sobą spore pakunki i łopatę. Skierowali się od razu w stronę pobliskiego lasu.
Świadkowie, do których potem dotarła policja twierdzili, że najpierw kręcili się tuż przy skraju lasu, a potem zniknęli między drzewami. Niektórzy sądzili, że być może przyjechali w to miejsce zakopać nieżywego psa. Wszyscy zgodnie podkreślali, że obydwa zachowywali się dziwnie i podejrzanie.
Dyżurny nie zbagatelizował zgłoszenia. Wysłał w to miejsce patrol
„Funkcjonariusze przybyli na miejsce nic niezwykłego nie dostrzegli. Dopiero po kilkudziesięciominutowej penetracji lasu natrafiono na świeżo rozkopaną ziemię. W tym miejscu, na głębokości jednego metra ukryta była ucięta ręka i noga ludzka. Krwawiące części kończyn owinięte były w nylonowe worki i opakowane dodatkowo w torby reklamowe” - relacjonował Kurier Lubelski 27 lat temu.
Wkrótce w lesie w Dąbrowie pojawiło się kilkudziesięciu funkcjonariuszy. Sprawa stała się priorytetowa, a policjanci pracowali przez całą noc, szukając dalszych części ciała. Dopiero następnego dnia, w niedzielę natrafiono na zamaskowany igliwiem kolejny świeżo zasypany dół. Były w nim ukryte pozostałe dwie kończyny ofiary. Było to kilkadziesiąt metrów od pierwszego znaleziska. Sekcja fragmentów zwłok wykazała, że przestępcy pocięli ofiarę piłą.
Ruszyły poszukiwania podejrzanych mężczyzn. Policjanci przesłuchali kilkanaście osób, które jechały wówczas autobusem bądź widziały ich na przystanku. Na tej podstawie sporządzono ich portret pamięciowy.
„Godziny, a najwyżej dni dzielą policję od schwytania morderców człowieka, którego poćwiartowane zwłoki znaleziono 4 dni temu w lesie koło podlubelskich Prawiednik - donosił Kurier z 29 marca
W poszukiwania aktywnie włączyli się lublinianie. Po apelach w prasie do policji zgłaszali się ciągle nowi ludzie, którzy widzieli podejrzanych mężczyzn jadących kilka dni temu do Prawiednik i wracających do Lublina.
Policji udało się zidentyfikować zwłoki. Było to o tyle trudne, bo wciąż brakowało głowy i tułowia. Na podstawie odcisków palców ustalono jednak, że zamordowanym był 28-letni Robert J. Znany policji za kradzieże i rozboje. Sądzono, że padł ofiarą bandyckich porachunków.
Śledczy próbowali odtworzyć przebieg ostatnich dni zabitego. Ustalili z kim się spotykał, gdzie przebywał. Wytypowali też pierwszych podejrzanych: 19-letniego Grzegorza G. pseudonim „Gonzo” i 22-letniego Jacka Cz. pseudonim „Majster”. Media publikowały fotografie i rysopisy podejrzanych.
„Prokuratura Wojewódzka w Lublinie zdecydowała się podać dziś do publicznej wiadomości personalia poszukiwanych. Za mieszkańcami ulicy Młodzieżowej (tam mieszkali w jednym z bloków-kz) w Lublinie wystosowano listy gończe. Prawdopodobnie usiłują uciec do Francji, ale mogą również ukrywać się gdzieś w Lublinie lub w którejś z podlubelskich miejscowości” - czytamy w Kurierze z 31 marca.
Odnaleziono ich szybciej niż się spodziewano. Sami zadzwonili na policję
Najpierw był telefon od Jacka Cz., ps. "Majster". Przedstawił się i oznajmił policjantowi, że wrócił właśnie z zagranicy, potem spytał, czy przypadkiem nie jest poszukiwany. Umówił się, że będzie czekać na ulicy na radiowóz, który zabierze go na komendę.
Po pewnym czasie zadzwonił także Grzegorz G. ps. „Gonzo”. On również podał adres, gdzie przebywa.
- Chcieliśmy wreszcie zrzucić z siebie ciężar zbrodni, dlatego postanowiliśmy oddać się w ręce policji – powiedział zaraz po zatrzymaniu 19-latek.
Już podczas pierwszego przesłuchania wskazali miejsce ukrycia pozostałych szczątek zwłok. Głowę ukryli w lesie w Prawiednikach, a tułów 4 km dalej w Dąbrowie, obok ośrodka wypoczynkowego. Wskazali też melinę przy ul. Młodzieżowej na os. Kruczkowskiego, gdzie brzeszczotem pocięli zwłoki. Ze szczegółami opowiedzieli też o okolicznościach zbrodni.
Poszło o pieniądze. Cała trójka znała się bardzo dobrze. Planowali wyjazd do pracy do Niemiec. Dojechali do Świecka - na granicę. Tam okazało się, jednak, że Robert J. ps. „Jeżo” nie może wyjechać z kraju ze względu na swój wcześniejszy konflikt z prawem.
Cała trójka wróciła do Lublina. Wieczorem zrobili imprezę. Było dużo alkoholu. Wtedy doszło do sporu. "Majster" zażądał od Roberta J. zwrotu pieniędzy, które na ten wyjazd pożyczył od matki.
"Jeżo" poklepał "Majstra" po ramieniu.
Według niego zrobił to w sposób lekceważący. Chwycił za nóż i ugodził Roberta J. w klatkę piersiową. Dwa razy
Ciosy okazały się śmiertelne. Mężczyzna wykrwawił się na miejscu.
„Majster” poszedł do nieistniejącego już pobliskiego baru „Skorpion”. Tam spotkał „Gonza”. Razem obmyślili plan pozbycia się zwłok. Jedynym rozwiązaniem - na jaki wpadli - było rozczłonkowanie zwłok. Nie mieli jednak czym to zrobić. Od sąsiada pożyczyli siekierę. Okazało się, jednak że jest zbyt tępa. Podobnie jak tasak. Postanowili, że zrobią to następnego dnia. "Majster" był zresztą już na tyle pijany, że usnął przy zwłokach. Jego wspólnik poszedł jeszcze na dyskotekę, żeby - jak potem zeznał - "się nieco rozerwać".
Następnego dnia "Gonzo" - brzeszczotem - ciął ciało leżące w wannie. Zasłonił sobie oczy szalikiem. Nie mógł znieść widoku krwi. Co pewien czas wymiotował. Razem już spakowali rozczłonkowane ciało w plastikowe worki i postanowili wywieźć je do lasu w Prawiednikach i Dąbrowie.
Prokurator żądał piętnastu lat pozbawienia wolności dla Jacka Cz., oskarżonego o zabójstwo oraz czterech i pół roku dla Grzegorza G., który był jego poplecznikiem, pomógł zatrzeć ślady zbrodni - czytamy w archiwalnym Kurierze.
Wyrok zapadł 19 grudnia 1996 r. Sąd skazał 22-letniego Jacka Cz. na dwanaście lat więzienia, a 19-letniego Grzegorza C. na cztery i pół roku pozbawienia wolności. Okolicznością łagodzącą był fakt, że C. „tylko” ćwiartował zwłoki swojego kompana. Czyn ten wówczas nie był traktowany jako zbrodnia, ale występek. Kolejnym elementem wpływającym na wysokość wyroku był młody wiek C., który w rozumieniu prawa był młodociany.