Partner: Logo FacetXL.pl

Prom pasażerski o nazwie Dona Paz należał do firmy Sulpicio Lines. Miał 93 metry długości i prawie 14 metrów szerokości. Zabierał maksymalnie 1 518 pasażerów, nie licząc 66-osobowej załogi. W latach 80. ub. w. dwa razy w tygodniu pływał na trasie Manila-Catbalogan-Tacloba.

20 grudnia 1987 roku 24-letni prom wyruszył - jak się okazało - w swój ostatni rejs. Był przeciążony do granic możliwości. Chętnych do podróży nie brakowało. Był to okres przedświąteczny, kiedy tłumy Filipińczyków zamieszkujących pobliskie wyspy chciały spędzić święta w stolicy kraju.

Na pokładzie było ponad 4300 pasażerów - prawie trzy razy więcej niż zakładali konstruktorzy tego statku. Armator nie przywiązywał do tego wagi. Prom za każdym razem miał nadkomplet pasażerów i przynosiło to duże zyski. Podczas tego feralnego rejsu ludzie byli stłoczeni nie tylko w kajutach i na korytarzach; zajmowali nawet pomieszczenia służbowe.

Jednym z ocalałych z wraku był Luthgardo Niedo, który wracał do domu do Manili. - „Było tak tłoczno, że Dona Paz przechyliła się na bok. Zanim wszedłem na statek, zauważyłem, że był przechylony na jedną stronę. Mówiłem sobie, że musi być naprawdę przeludniony, skoro zbliżają się Święta Bożego Narodzenia” – powiedział do kamery w filmie dokumentalnym o tej katastrofie.

Do tragedii doszło w nocy - ok. godz. 22 w rejonie wyspy Marinduque.

 


Prom zderzył się z niewielkim tankowcem o nazwie Vector, który uderzył w lewy bok statku - tam, gdzie znajduje się maszynownia

 


Wyniki późniejszego śledztwa były zatrważające. Zarówno załoga promu, jak i tankowca składała się z mało doświadczonych marynarzy, a na dodatek tankowiec pływał bez licencji i nie nadawał się do żeglugi. Na obydwu statkach szwankowały też urządzenia nawigacyjne. Tuż przed katastrofą większość załogi promu raczyła się piwem w kajutach i oglądaniem wideo. A tankowcem sterował praktykant. To nie wróżyło nic dobrego...

 


Zderzenie dwóch statków odczuli wszyscy. Ale najgorsze miało dopiero nastąpić...

 


Zapaliło się paliwo na Vectorze. Tankowiec przewoził nie tylko ropę naftową, ale także benzynę i spirytus. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Po kilku minutach pożar objął również prom. Wszyscy, łącznie z załogą biegali przerażeni po pokładzie. Kamizelki ratunkowe? Owszem, były. Zamknięte w szafkach na klucz. Wybuchła panika.

Jeden z niewielu ocalałych pasażerów promu, Paquito Osabel, wspominał: - Ani marynarze, ani kapitanowie statków w żaden sposób nie reagowali na zaistniałą sytuację. Wszyscy domagali się kamizelek ratunkowych oraz szalup, ale bezskutecznie.

Wiele osób wyskakiwało z promu wprost do morza. To ci, którzy nie chcieli zginąć w płomieniach. Ale w wodzie także czekała ich śmierć. Ci, którzy nawet umieli pływać, nie byli w stanie długo utrzymać się na powierzchni. I tutaj dotarły płomienie. Wody wokół statków stały się dla wszystkich śmiertelną pułapką. Wyciekające paliwo z tankowca stawało się od razu ziejącym słupem ognia.

Do dzisiaj śledczy nie zdołali ustalić, dlaczego żaden ze statków nie wysłał sygnału SOS. Być może tuż po zderzeniu przestało działać radio. To dlatego akcja ratunkowa rozpoczęła się dopiero po ośmiu godzinach, kiedy większość pasażerów już nie żyła, a obydwa statki były już na dnie - Dona Paz zatonęła po dwóch godzinach od katastrofy, Vector utrzymał się na wodzie dwa razy dłużej.

Trudno też nazwać całą akcję jako ratunkową. Dopiero nad ranem pojawiły się w pobliżu katastrofy niewielkie łodzie, kutry rybackie. Na pokład zabierano głównie zwłoki pasażerów - w większości zwęglone. Wiele osób padło też ofiarami rekinów, których w okolicy było pełno. Okoliczni rybacy przez jeszcze wiele dni odkrywali w swoich sieciach spalone lub na wpół zjedzone przez rekiny ludzkie zwłoki zamiast ryb. Wiele ciał znajdowano także na brzegu.

Udało się uratować jedynie 26 osób: 24 z nich były pasażerami Doni Paz, pozostała dwójka - marynarzami z tankowca. Wielu było bardzo poparzonych.

Początkowo armator tłumaczył - już po katastrofie - że na promie było ok.1500 pasażerów. Było to kłamstwo.

 


Okazało się, że bardzo wielu pasażerów płynęło na gapę. W kieszeniach ofiar sporadycznie odnajdowano bilety

 


Śledczy, którzy prowadzili śledztwo dotyczące tej tragedii wciąż natrafiali na nowe fakty. Okazało się, że już w 1979 roku na promie wybuchł pożar i jednostkę uznano za niezdolną do dalszej eksploatacji. Już wtedy statek powinien trafić na złom.

Winą za spowodowanie katastrofy w 1987 roku obarczono załogę tankowca, który nie był dopuszczony do żeglugi i pływał bez wymaganych dokumentów.

Wraków obu jednostek nigdy nie wydobyto z morza, chociaż zostały dokładnie zlokalizowane. W 2009 roku National Geographic nakręciła film o katastrofie promu „Doña Paz”. 9 lat później Filipińczycy nakręcili horror „Aurora”, którego inspiracją była tragedia z 1987 roku.

Rodziny ofiar bardzo długo, bo aż do 2017 roku walczyły o odszkodowanie. Nie wszyscy je dostali. Jedynie ofiary z oficjalnej listy otrzymały po ok. 4 tys. dolarów. Ci, których nie było na liście, nie otrzymali ani centa.

De la Rama był jedną z 26 osób, które przeżyły. - „Za każdym razem, gdy widzę blizny na swoim ciele, nie mogę powstrzymać się od przypomnienia sobie tej tragedii” – powiedział w wywiadzie.- „Myślałem, że to koniec mojego życia, ale trzymałem się wiary, że Bóg pomoże mi przetrwać to piekło” – dodał.

 


Źródło

 


https://geekweek.interia.pl/historia/news-dona-paz-najwieksza-katastrofa-w-czasach-pokoju,nId,2512865

 


https://www.smartage.pl/zatoniecie-promu-mv-dona-paz/

 


https://www.esquiremag.ph/long-reads/features/dona-paz-a1729-20181220-lfrm

 


https://web.archive.org/web/20080410180128/http://www.janmaat.de/donapaz.htm

Tagi:

statek,  katastrofa, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz