Partner: Logo FacetXL.pl

21 lipca 1953 r. pierwszy trolejbus, linii „15” (numeracja do "14" była zarezerwowana dla autobusów), wyjechał uroczyście na trasę z Dworca PKP: ul. Pocztową, przez plac Bychawski, most nad Bystrzycą, Zamojską do Ratusza i dalej Krakowskim Przedmieściem do ul. Nowotki. Linię teoretycznie obsługiwały 4 trolejbusy jeżdżące z częstotliwością co 10 minut, z których każdy przewoził dziennie 2 tysiące pasażerów.

Nowy środek komunikacji miał odciążyć najbardziej popularną linię w mieście - z dworca do śródmieścia. Najpierw powstała podstacja przy ul. Szczerbowskiego (oparta na podzespołach z NRD). Przy jej montażu pracowali m.in. fachowcy z Łódzkiego Zjednoczenia Elektromontażowego. Budowę samej trakcji pilotowali z kolei pracownicy ówczesnego MPK w Warszawie, którzy udostępnili także swój wóz sieciowy. Koszt budowy pierwszej linii trolejbusowej w Lublinie wyniósł 5,6 mln zł. 

 


Moda na trolejbusy dotarła do Lublina zza wschodniej granicy

 


Było to zresztą zgodne z polityką ówczesnych władz, które wzorowały się na rozwiązaniach komunikacyjnych w dawnym Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, gdzie prawie każde większe miasto posiadało ten środek transportu. Niektóre linie miały tam nawet ponad 100 km długości. 

Budowa sieci trolejbusowej w Lublinie przedłużała się. Termin oddania pierwszej linii był zagrożony. Ówczesna prasa krytykowała postęp prac. Dziennikarze wytykali robotnikom, że zamiast pracować, czytali gazetę lub grali w szachy. 

Linię obsługiwały radzieckie trolejbusy JaTB-2 oraz francuskie vectry. Nadwozie tego pierwszego trolejbusu w Lublinie było wykonane z drewna, z zewnątrz jedynie były obite blachą. Konstrukcja powstała w latach 30., a swoją nazwę zawdzięcza skrótowi od miasta, gdzie był produkowany (Jarosław). Wozy te pochodziły z darów Moskwy dla Warszawy. Stamtąd trafiły do Lublina.

Pierwsze trolejbusy w Lublinie fot. MPK Lublin

Po roku użytkowania nadawały się już praktycznie tylko na złom. Zdarzało się, że przy większych opadach dach przeciekał, a sama drewniana konstrukcja butwiała.

Dwa lata po uruchomieniu pierwszej linii do Lublina przyjechały nowe wozy z Czechosłowacji - skody.  Były o niebo nowocześniejsze od ówczesnych autobusów. Nic dziwnego, że po Lublinie jeździły aż do lat 80. Lubelskie gazety tymczasem informowały, że wraz z powiększeniem taboru trolejbusowego w 1955 roku za kierownicą skód usiadły pierwsze kobiety. Były to Wanda Król i Krystyna Morawiecka.

Jak wspominają starsi pracownicy MPK, w trolejbusach na początku ich eksploatacji ciągle coś się psuło. Brakowało nagminnie części, a w warsztatach regenerowano głównie zepsute. W firmie niektóre części wykonywano we własnym zakresie - jak np. styczniki. 

Popularne skody przez wiele lat służyły mieszkańcom Lublina  fot. Jacek Mirosłąw

Tabor trolejbusowy opierał się przede wszystkim na skodach. To była udana konstrukcja. Zbudowane na ramie trolejbusy radziły sobie w każdych warunkach. Skoda (podobnie jak późniejsze radzieckie trolejbusy marki ZIU) była wrażliwa na wilgoć. Po większej ulewie zalane trolejbusy trzeba było ściągać z trasy. Mimo to, skodowskie silniki należały do bardzo trwałych i mało awaryjnych. Przy normalnej eksploatacji były nie do „zajeżdżenia” .

Po erze skód przyszła kolej na radziecką konstrukcję popularnych wówczas Ziutków (ZIU). Było to też wyzwanie dla mechaników MPK. Nowa konstrukcja, nowoczesne rozwiązania – tego wszystkiego musieli uczyć się od podstaw. A pomóc im w tym mieli przysłani do Lublina towarzysze zza wschodniej granicy, którzy kilkanaście miesięcy spędzili w Lublinie, szkoląc mechaników. Nie pozwalali jednak zajrzeć do schematu instalacji. Lubelscy mechanicy zaglądali im czasami przez ramię, żeby coś podejrzeć. Dopiero za jakiś czas udało się komuś zdobyć ten schemat.

Popularne Ziutki w godzinach szczyty mieściły nawet 200 pasażerów (nominalnie 126)  fot. MPK Lublin

 

 Był to przez wiele lat najpojemniejszy środek transportu. Trolejbus skoda mieścił 98 pasażerów.

 

 

 

Stanisława Rymarz - kobieta za kierownicą 

 


Panią Stasię być może pamiętają jeszcze najstarsi mieszkańcy Lublina. Przez 14 lat prowadziła trolejbusy na wszystkich możliwych liniach. Pracę w MPK zaczęła 12 lutego 1966 r. Po 2 tygodniach szkolenia wsadzili ją do trolejbusu jako konduktorkę. 

Stanisława Rymarz przez 14 lat prowadziła lubelskie trolejbusy  fot. MPK Lublin

 

– To była ciężka praca – wspominała przed laty. – Najgorzej było w zimie. Siedziało się przy samych drzwiach. Przy ciągłym otwieraniu i zamykaniu drzwi było bardzo zimno. 

Po pół roku pracy przesiadła się z fotela konduktorki za kierownicę skody. Była wtedy jedną z pięciu kobiet, które woziły pasażerów. Egzamin zdała jako jedyna z 12-osobowej grupy za pierwszym razem. Nic dziwnego, skoro już jako konduktorka próbowała swoich sił za kierownicą. 

Zaprzyjaźniony kierowca dawał jej czasami poprowadzić – najczęściej była to trasa od przystanku przy ul. Lotniczej na Majdanek. Kilka przystanków.

– Pamiętam mój pierwszy kurs – mówiła pani Stanisława. – Przed 4 rano zgłosiłam się do dyspozytora. Sprawdził dokładnie moje prawo jazdy, pobrałam rozkład jazdy, przymocowałam tablicę z numerem linii, i w drogę. O 4.38 wyjechałam z LSM-u (dzielnica Lublina-kz). Końcowy miałam na Dworcu PKP. 

 


Po kilku dniach nauczyła się, że żaden kierowca trolejbusu nie może zapomnieć o torbie z narzędziami

 


A w niej: korba do nakręcania bębna, głowice, tzw. węgle do wymiany i olej do wspomagania. I ta korba pewnego dnia uratowała jej być może życie. A było to tak: pani Stasia mieszkała wówczas w Zemborzycach niedaleko Lublina. Do pracy chodziła często pieszo – 8 kilometrów do ul. Gazowej przez teren, gdzie dziś znajduje się Zalew Zemborzycki. Kiedy pewnego dnia przechodziła obok sadu, na drodze stanęło jej dwóch zbirów. Dała im radę. Właśnie dzięki korbie, którą miała przy sobie.

Stanisława Rymarz na emeryturze - przez lata - odczuwała skutki pracy w mało komfortowych warunkach. Musiała nawet wspomagać się gorsetem ortopedycznym. 

– W skodzie to nawet ogrzewania dobrego nie było – wspominała. – W zimie jeździłam opatulona w kożuch, czapkę i rękawice. Na nogach filcowe buty. Ale i tak po kilku godzinach człowiek był zmarznięty. Gorzej, że i szyby zamarzały. 

Wtedy na końcowym przystanku przecierała je szmatą z solą, podobnie jak i lusterka. Zarówno ona, jak i pozostali kierowcy radzili sobie z zimnem jak mogli. Niektórzy kładli na siedzeniu poduszkę, którą wcześniej w dyspozytorni ogrzewali przy kaloryferze i tak ruszali w trasę. Z czasem zamontowano specjalne grzałki przy przednich szybach. I podczas jazdy niektórzy pasażerowie – zwłaszcza jak był ścisk – nieopatrznie łapali za grzałki i parzyli dłonie. 

– Najgorzej, że te pierwsze trolejbusy nie miały wspomagania – mówiła pani Stasia. – Żeby skręcić, trzeba było zaprzeć się nogami. Dopiero później mechanicy zamontowali w nich wspomaganie. W torbie każdy z nas miał olej, którym uzupełnialiśmy mechanizm wspomagania.

 


Do pracy zabierała zawsze termos z gorącą herbatą i kanapki. Na końcowych przystankach nie było wtedy toalet 

 


– Jakoś sobie radziliśmy – śmiała się pani Stasia. – Na pętli w Abramowicach korzystaliśmy z ubikacji na podwórku zaprzyjaźnionego kowala. A na Unickiej chodziliśmy do toalety w suterynie kamienicy, w której potem zamieszkałam. Ale nikt nie narzekał. W pracy, zanim wyjechaliśmy na trasę, to zawsze żartowaliśmy, było wesoło. Wszyscy się znaliśmy. 

Kiedy do Lublina dotarły pierwsze Ziutki, to każdy marzył, żeby dostać nowy trolejbus. Ale o tym decydował kierownik. Pani Stasia należała do „wybrańców”. Kiedy usiadła już w zajezdni za kierownicą lśniącego nowością Ziutka, nie mogła się nim nacieszyć. Już miała ruszać w pierwszą trasę, kiedy poczuła uderzenie. Okazało się, że kolega z tyłu nie zdążył zahamować. Na szczęście nic nikomu się nie stało. Trzeba było tylko wymienić rozbitą tylną szybę. 

Przez 14 lat za kierownicą trolejbusów pani Stasia przejechała kilkaset tysięcy kilometrów. Dziennie – ok. 200–240 km. 

– Wiele osób mnie rozpoznawało – mówiła. – Czasami dostawałam kwiaty. A jak do trolejbusu, na al. Warszawskiej wsiadał ojciec Bohdana Łazuki, to od razu śpiewał mi piosenkę.

Ostatni kurs pani Stasia zakończyła na pętli przy ul. Unickiej. Było to w 1980 r. 

 


Trolejbusy w Polsce

Dębica 1988–1993

Gdynia – od 1943 r. do dzisiaj

Gorzów Wlkp. – 1943–1945

Legnica – 1943–1956

Lublin – od 1953 do dzisiaj

Olsztyn – 1939–1971

Poznań – 1930–1970

Słupsk – 1985–1999

Tychy – od 1982 do dzisiaj

Wałbrzych – 1944–1973

Warszawa – 1946–1973

Piaseczno – 1983–1995

Wrocław – 1912–1914

 

 

 

 


 

Tagi:

trolejbus,  komunikacja, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz