To był rutynowy, rejsowy lot z Warszawy do Gdańska. Samolot Li-2 wystartował planowo z Okęcia o 16.45. Było 11 stycznia 1958 roku. W połowie drogi piloci „Li-2“, stwierdzili, że
nie działa radiokompas. Przepaliła się lampa. Załoga miała jednak łączność z lotniskiem. Cała sieć funkcjonowała prawidłowo. Był jednak inny problem. Znacznie poważniejszy.
Jak czytamy w Życiu Warszawy z 13 stycznia 1958 roku, (...) "Nie brano pod uwagę gwałtownych
zmian pogody, które w tym roku są szczególnie częste. Lotnisko gdańskie nie mogło przyjąć samolotu, bo nad morzem był sztorm, oblodzone anteny radiostacji portowej utrudniały porozumienie, a samolot bez radiokompasu nie mógł określić swego dokładnego położenia. Nie pomógł i goniometr, w który jest zaopatrzony lotniczy port gdański. Kapitan Z. Krasoń zdecydował
powrót do Warszawy. (...)
W samolocie było dość paliwa. Powinno wystarczyć na trzy godziny lotu. Na pokładzie, poza czterema członkami załogi (dwóch pilotów, radiotelegrafista i mechanik) było pięciu pasażerów. Był też ładunek - około 800 kilogramów pakunków i paczek. Samolotem podróżowało też dwadzieścia norek.
Wydawało się, że zmiana kursu i powrót do Warszawy zakończy się szczęśliwie. Niestety, warunki
pogodowe się pogorszyły
Około godz. 19 pilot podjął decyzję o awaryjnym lądowaniu. Było już ciemno, lotnisko w Warszawie - jak czytamy w Życiu Warszawy - nie było w stanie bezpiecznie sprowadzić Li-2 na ziemię. Pierwszy pilot nie chciał ryzykować. Bał się, że zabraknie paliwa.
(...) Wylądujemy tam, gdzie to będzie możliwe. Chmury wisiały bardzo nisko, po przebiciu zwartych wałów mgły niebezpiecznie blisko pod skrzydłem samolotu zarysowała się sylweta jakiejś wieży. Drzewa, linia wysokiego napięcia — wszystko śmiertelne pułapki... Samolot to idzie w górę, to zniża się, szukając dogodnego miejsca. Jest godzina 19.40. Drugi pilot wchodzi do kabiny pasażerskiej: „prosimy mocno zapiąć pasy — lądujemy". Pasażerowie zachowują całkowity spokój, już w' momencie zakomunikowania im powrotu do Warszawy wyrazili swoje pełne zaufanie załodze. W dole duża pokryta śniegiem przestrzeń. Wydaje się dość gładka. Wstrząs sygnalizuje zetknięcie się z ziemią. (...)
Udało się. Lądowanie na nieznanym terenie odbyło się bez wypuszczenia podwozia
Pilot bał się, że koło samolotu mogłoby wpaść w koleinę. Okazało się, że wylądowali na polu we wsi Rosocha koło Nowego Miasta - około 70 kilometrów od Okęcia.
Piloci przez radio poinformowali lotnisko o awaryjnym lądowaniu. Na miejsce przyjechała milicja, która zabezpieczyła teren. Z Okęcia wyjechał także autobus, który miał zabrać załogę oraz pasażerów z feralnego lotu.
(...) Na miejsce pojechali także dwaj przedstawiciele dyrekcji „Lot", dyr. Grabowski, dyr. Leja i... termosy z gorącą herbatą oraz kanapki. O godzinie 4 nad ranem załoga i pasażerowie w świetnych humorach jedzą już kolację, oczywiście jako goście „Lotu", w restauracji „Pod Kandelabrami" w Warszawie. Potem rozjeżdżają się do domu. (jedyny gdańszczanin otrzymuje pokój w hotelu MDM
też oczywiście na koszt „Lotu"). Tym razem wszystko skończyło się dobrze. Po stronie strat można zapisać tylko wygięte przy lądowaniu śmigło i śmierć jednej norki zresztą z przyczyn nie związanych z lądowaniem. A propos norek, warto dodać, że ekipa, która w piątek pojechała przetransportować do Warszawy drobnicę, zabrała ze sobą koszyk świeżych jaj. Norki nakarmiono żółtkami. Bardzo ładnie jadły z łyżeczki i wróciły do Warszawy z pełnymi żołądkami - kończy artykuł dziennikarz, który podpisał się "Wyh".
W gminie Nowe Miasto, gdzie znajduje się wieś Rosocha, nikt już nie pamięta o tamtej historii.
- W latach 50. mieliśmy tu lotnisko - mówi Krzysztof Witlib z miejscowego domu kultury. - Samoloty tak często tu spadały albo lądowały na polu, że być może nikt nawet nie zwrócił na to większej uwagi.
Samoloty Lisunow Li-2 eksploatowano w PLL LOT do 1967 roku, a skreślono je ze stanu w 1969 roku. Li-2 był najliczniej eksploatowanym samolotem w PLL LOT. W 1955 roku, było ich 40 egzemplarzy.
źródło: Życie Warszawy nr. 11, 12-13 stycznia 1958