Partner: Logo FacetXL.pl

Był lipiec 1946 r. Julia Malewska, siostra Bolesława Bieruta, ówczesnego prezydenta Krajowej Rady Narodowej wyjechała z Lublina do Chełma. Towarzyszył jej mąż oraz synowa. Miała pomóc w przeprowadzce synowi, który na stałe wyjeżdżał do Gdańska. Przenocowali w Chełmie i następnego dnia po południu udali się w powrotną drogę do Lublina. Nie spodziewali się, że podróż potrwa aż tak długo. Tuż za Chełmem natknęli się na uzbrojonych żołnierzy, którzy po kolei zatrzymywali wszystkie samochody i sprawdzali dokumenty. Zatrzymali także półciężarówkę, w której jechała rodzina Bieruta. Poprosili o dokumenty. Szwagier Bieruta, będąc przekonanym że mają do czynienia z kontrolą ubeków, od razu przyznał się, kim są.

 

Spodziewał się, że stojący przed nim oficer stanie ma baczność, zasalutuje i pozwoli jechać dalej. Jak bardzo się mylił, dowiedział się po chwili

 

Kontrolujący żołnierze nie byli wcale ubekami. Okazało się, że samochód prezydenckiej rodziny wpadł w sidła 50-osobowego oddziału Narodowych Sił Zbrojnych oraz WiN-u. Nie stali tu przypadkowo. Mieli sygnał, że będzie tędy przejeżdżać oddział UB, który w pobliskiej miejscowości miał dokonać aresztowań wśród członków antykomunistycznego podziemia. Okazało się jednak, że ci – na swoje szczęście – wybrali inną, boczną, drogę. Uniknęli w ten sposób zasadzki.

Żaden z partyzantów nie przypuszczał jednak, że zamiast ubeków wpadnie im ręce nie byle kto – rodzina „krwawego” Bieruta. Na taką okoliczność nie byli jednak przygotowani. Szkoda też było wypuścić taki „łup” z ręki. Co ciekawe, wcześniej mijała ich kolumna sowieckich aut i nikt nie domyślił się, że stojąca na szosie grupa nie jest oddziałem UB, a wręcz przeciwnie – „poluje” na UB.

 

Do siostry Bieruta dotarło po chwili z kim ma do czynienia. Zbladła ze strachu

 

Spodziewała się najgorszego. Dowódca oddziału nie wiedział początkowo, co ma z nimi zrobić. W końcu zapadła decyzja, żeby ich zabrać ze sobą. Ruszyli w stronę Włodawy i zatrzymali się w gospodarstwie koło Uścimowa. Tam się ukryli. Obawy bliskich prezydenta okazały się na szczęście dla nich bezpodstawne. Nikt im krzywdy nie zrobił, a największą „karą”, jaka ich spotkała było to, że musieli razem z domownikami śpiewać religijne pieśni: „Kiedy ranne wstają zorze” przed śniadaniem, a wieczorem „Wszystkie nasze dzienne sprawy”. Poza tym nikt z nich nie był skrępowany, mogli też swobodnie chodzić po obejściu – w towarzystwie żołnierza.

W tym czasie dowództwo naradzało się, co zrobić ze swoimi „gośćmi”.

 

Początkowo po naradzie postanowiono, że uwolnią prezydencką rodzinę w zamian za uwolnienie żołnierzy podziemia, którzy byli uwięzieni w celach Zamku Lubelskiego

 

W końcu jednak zapadła decyzja o wypuszczeniu ich na wolność bez żadnych warunków wstępnych. Obawiano się, że i tak wokół ich porwania robi się dużo szumu. Po trzech dniach domowego aresztu siostra Bieruta z rodziną była wolna, a KBW oraz UB wysłały w teren znaczne ilości żołnierzy celem rozprawienia się z siłami podziemia. Wielu „Wyklętych” wówczas zginęło. Także ci, którzy stali wtedy na szosie pod Chełmem. To właśnie przy jednym z nich ubecy znaleźli list zaadresowany do Bieruta.

Nie wiemy, czy dotarł do adresata. Jeśli tak, to dowiedziałby się z niego, że gdyby żołnierze podziemia stosowali ubeckie metody, to powinni jego siostrę i bliskich zmasakrować i powybijać zęby. Puścili ich jednak całych i zdrowych i oczekują podobnego gestu ze strony prezydenta wobec ich bliskich przetrzymywanych w komunistycznych więzieniach. Jak pokazała historia, mylili się co do wspaniałomyślności Bieruta.

On sam tymczasem urzędował w Lublinie, wypełniając służalczo rozkazy płynące od swoich moskiewskich mocodawców. Po wojnie powrócił do rodzinnego miasta (urodził się tam, gdzie dzisiaj stoją budynki Politechniki Lubelskiej) i mieszkał m.in. na ul. Spokojnej. Jego lokum sąsiadowało tam z mieszkaniem radiowców przybyłych z Wilna. Mieli wspólną łazienkę. Pewnego razu prezydent siedział w niej dłużej niż zazwyczaj. Jeden z radiowców sądził że za drzwiami jest jego kolega. Zbeształ go przez drzwi, że tak długo siedzi. Musiał mieć jednak nietęgą minę, kiedy drzwi się otworzyły…

 

Bierut walczył nie tylko z żołnierzami podziemia. Zwalczał także Kościół, dlatego zbytnio nie chwalił się tym, jak rodzice go ochrzcili, ani tym, że ślub brał w lubelskiej katedrze

 

Co ciekawe, jego matka, kiedy jeszcze mieszkali w Lublinie miała jedno marzenie: żeby jej Boluś został księdzem. Nie mieli jednak wtedy pieniędzy na jego kształcenie w seminarium, a jemu samemu po latach kościół i wiara zaczęły przeszkadzać coraz bardziej. Po cudzie lubelskim w 1949 r. osobiście nadzorował śledztwo przeciwko duchownym, których władze i on sam oskarżał o podburzanie społeczeństwa. Już wtedy nastroje wobec Bieruta nie były zbyt przychylne. W całym kraju, również w Lublinie krążyły o nim nieprzychylne dowcipy.

Rok po wydarzeniach w katedrze, w 1950 r. Bierut miał przyjechać na dożynki do Lublina. Jego pobyt tutaj miał być „przeciwwagą” do wydarzeń związanych z cudem płaczącej Matki Boskiej. Ubecja obawiała się, że podczas tych uroczystości może dojść do antypaństwowych demonstracji. Bała się tak bardzo, że tuż przed przyjazdem prezydenta do Lublina doszło w mieście do wielu aresztowań: „na wszelki wypadek” za kratki trafili sąsiedzi wcześniej aresztowanych i już wypuszczonych na wolność uczestników demonstracji podczas cudu lubelskiego.

Trzy lata przed swoją śmiercią w 1956 r. Bierut przyjeżdżał czasami do Lublina, żeby osobiście dopilnować prac przy budowie kamienic na Placu Zebrań Ludowych (obecnie Plac Zamkowy). Niektórzy ze starszych mieszkańców wspominają jak w niszczonym płaszczu – bez żaden ochrony chodził po budowie, rozmawiając z majstrami.

Nie przypuszczał wtedy, że niedaleko tego miejsca stanie kiedyś jego pomnik. Przez ponad 20 lat będzie jeszcze spoglądał w kierunku zamku, który do dziś jest symbolem nie tylko niemieckiego terroru, ale i komunistycznych zbrodni, w której i on maczał palce. Dlaczego pomnik nie powstał tuż po jego śmierci tylko dopiero w 1979 r.? Historycy twierdzą, że było to niejako zgodne z radziecką tradycją. Pomników nie stawiano od razu. Musiały swoje „odczekać”. Tak jak Chruszczow nie stawiał pomników Stalinowi (dopiero Breżniew), tak też dopiero Gierek, a nie Gomułka docenił Bolesława Bieruta. Kiedy stawiano jego pomnik, niektórzy w Lublinie twierdzili z sarkazmem, że już zapomnieli jak Bierut wyglądał. Kiedy już stanął – rozległy się głosy, że jest on ubrany w damski płaszcz, bo był zapięty na lewą stronę.

Lokalizacja pomnika wydawała się też nieprzypadkowa – w pobliżu dworca PKS, co dawało gwarancję, że codziennie będą go oglądać tysiące ludzi. A o to chodziło. Dziś oglądają go rocznie też tysiące – tyle że w muzeum Kozłówce.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

.

 

Tagi:

bierut,  prl, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz