Jest mglisty poniedziałkowy ranek 25 marca 1957 roku. Z kamienicy przy ulicy 3 Maja 22 wybiega młody mężczyzna. To syn Gorzelów. Jest przerażony. Wzywa milicję. Robi się zamieszenie. Przy kamienicy po chwili robi się zbiegowisko. Podjeżdża milicyjny radiowóz. Za nim karetka na sygnale.
Po kilku godzinach w całym Lublinie huczało już od plotek i domysłów: kto zamordował małżeństwo partyjnych aktywistów?
Franciszka Gorzel była prezesem Spółdzielni Pracy Usług Kolejowych w Lublinie. Pełniła też funkcję radnej Miejskiej Rady Narodowej i przewodniczącej lubelskiej Ligi Kobiet. Mieczysław, jej mąż był aktywistą ZBoWiD (Związek Bojowników o Wolność i Demokrację). Pracował w zarządzie okręgowym tej organizacji.
Pierwsza hipoteza zakładała, że był to mord rabunkowy. Sypialnia zamordowanych wyglądała jak po przejściu huraganu. Poprzewracane, połamane krzesła, otwarta na oścież szafa, szuflady, porozrzucane ubrania. I pełno krwi: w korytarzu i sypialni.
Wyglądało na to, że sprawca lub sprawcy dokładnie przeszukali pokój, szukając być może kosztowności. Milicjanci mieli jednak wątpliwości, czy zabójca rzeczywiście był nimi zainteresowany.
Franciszka Gorzel wciąż miała na ręku kosztowny zegarek. Czyżby sprawca go przeoczył? Śledczym wydawało się to mało prawdopodobne, zwłaszcza kiedy okazało się, że Mieczysław Gorzel miał przy sobie sporą sumę pieniędzy.
W trakcie oględzin obok drzwi wejściowych znaleziono ciężki klucz francuski owinięty w papier. Rany zamordowanych małżonków wskazywały na to, że mógł być narzędziem zbrodni. Okazało się jednak, że był to fałszywy trop. Na kluczu nie znaleziono żadnych śladów uderzenia ani odcisków palców.
Wkrótce – po przesłuchaniu syna – ujawniono kolejne ustalenia: pierwsza zginęła żona Gorzela. Według śledczych było to mniej więcej tak: małżonkowie wstali około godziny 6.00. Mieczysław Gorzel poszedł najpierw do łazienki. Jego małżonka właśnie się ubierała, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Zapewne znajomy, bo kobieta – jeszcze w negliżu – wpuściła go do środka.
Morderca zaatakował ją w sypialni. Zginęła od silnego ciosu w głowę
Sprawca uderzył ją ciężkim przedmiotem. Gorzel musiał coś usłyszeć; wyszedł z łazienki. Sprawca dopadł go w przedpokoju. Zginął w taki sam sposób jak żona.
Na zwłoki rodziców trafił ich starszy syn Ryszard. To ten, który rano przerażony wzywał milicję. Okazało się, że to on przyniósł do domu klucz francuski. Miał feralnego dnia naprawić cieknący w mieszkaniu rodziców kran. Śledczych zastanawiało coś innego: skąd syn miał na ubraniu ślady krwi i niewielką ranę koło skroni?
Na wszelki wypadek prokurator wydał nakaz tymczasowego aresztowania młodzieńca. Media tymczasem spekulowały, czy śledczy pozwolą mu wziąć udział w pogrzebie rodziców.
Po pięciu dniach śledztwa nastąpił przełom. Syn przyznał się do makabrycznej zbrodni
Jej przebieg różnił się jednak od wersji, jaką przedstawił pierwotnie. Po pierwsze, nikt rano nie zadzwonił do drzwi. Po drugie, syn był wtedy w domu. Rodzice szykowali się do pracy. Gorzel jadł śniadanie w kuchni. Syn był z matką w sypialni. Zaczęli się kłócić. Gorzelowa uderzyła go w twarz. Ten chwycił za młotek i zadał jej cios. Kiedy upadła, uderzył ją jeszcze sześć razy. Kiedy ojciec wybiegł z kuchni, jego syn zdał sobie sprawę, że ma przed sobą jedynego świadka zbrodni. Tak zeznał prokuratorowi. Niewiele myśląc, w ten sam sposób zabił ojca. Zwłoki przyciągnął do sypialni. Wtedy wpadł na myśl, żeby upozorować napad rabunkowy. Zdjął ojcu zegarek, z torebki matki wyjął pieniądze. Szukał w szafie kosztowności, dlatego wyrzucił z niej wszystko na środek pokoju. Wytarł dokładnie młotek, jeszcze raz rzucił okiem na mieszkanie, po czym wyszedł, dokładnie zamykając drzwi.
Po dokonanej zbrodni (podczas przesłuchania powiedział, że wszystko trwało mniej więcej kwadrans) udał się do pracy – do warsztatu miał niedaleko, mieścił się przy ulicy Orlej.
Tam jeszcze raz dokładnie wyczyścił młotek, używając nawet pilnika
Około godziny 9.00 przystąpił do dalszej realizacji swojego szalonego planu. Wrócił do mieszkania rodziców i tam odegrał scenę: spokojny, grzeczny syn odkrywa, że ktoś zabił jego rodziców. Najpierw ostrożnie ominął kałużę krwi w przedpokoju, gdzie zabił ojca, po czym wszedł do kuchni. Odgrzał kapustę. Zeznał, że przyszedł do rodziców na drugie śniadanie. Miało to uwiarygodnić jego opowieść. Dopiero potem wszedł do sypialni i z krzykiem wypadł na ulicę.
Lubelskie media przez cały czas dokładnie relacjonowały przebieg przesłuchania młodego Gorzela.
Prasa codziennie informowała o postępach śledztwa. Gazety sprzedawały się w tym czasie jak ciepłe bułeczki. Pod kioskami ustawiały się długie kolejki
Morderca, który początkowo przyznał się do zbrodni, wkrótce odwołał zeznania. Groził nawet prokuratorowi, że zatrzymali niewinnego człowieka. Był butny i agresywny. Wymyślał sobie alibi. Twierdził, że kiedy rano wchodził na klatkę kamienicy, w której mieszkali rodzice, to na półpiętrze minął dwóch mężczyzn i jakąś kobietę, którzy zachowywali się podejrzanie.
Nie zdawał sobie jednak sprawy, że śledczy odnaleźli narzędzie zbrodni. Zabójcy nie udało się zatrzeć dokładnie śladów krwi. Był to jeden z kluczowych dowodów winy Ryszarda Gorzela, podobnie jak zegarek ojca, który przy nim znaleziono w trakcie przeszukania.
Nikt nie miał wątpliwości – Ryszard Gorzel jest winny. Pozostał jeszcze do wyjaśnienia motyw zbrodni. Ten, jak się okazało, dotyczył planowanego ślubu młodego Gorzela. Matka nie akceptowała tego związku. Gorzelowie byli ludźmi majętnymi. Należeli do partii. O ile ojciec Ryszarda nie miał nic przeciwko związkowi syna, o tyle matka nie chciała, żeby wiązał się z telefonistką, bo taki zawód wykonywała jego wybranka. Drugi powód był związany z ideologią partyjną: rodzice narzeczonej Ryszarda byli „niepewni klasowo”: ona była gospodynią, on malarzem pokojowym.
W dniu morderstwa Ryszard przypomniał matce, że powinna szykować już suknię na ślub. Usłyszał, że w żadnym wypadku się na to nie zgodzi. Od słowa do słowa zaczęła się awantura, która zakończyła się tragicznie.
Proces Gorzela zaczął się już kilka miesięcy później i wzbudził ogromne zainteresowanie. Przed sądem gromadziły się tłumy. Jedni uważali, że sprawca to psychopata, który zasługuje tylko na śmierć, inni okazywali mu współczucie. Sąd nie pozostawił suchej nitki na narzeczonej Gorzela, twierdząc, że jest ona moralnym współsprawcą tej zbrodni.
Co ciekawe, narzeczona Gorzela do końca nie była przekonana o winie swojego wybranka. Poprosiła nawet sąd - za namową adwokata- żeby ten zgodził się, mimo jego aresztowania na ich ślub. Sędzia prośbę odrzucił.
1 lipca 1957 roku Ryszard Gorzel został skazany na karę śmierci przez powieszenie oraz pozbawienie praw publicznych i obywatelskich na zawsze. W ostatniej mowie Gorzel powiedział, że nie chciał zabić rodziców i nie planował tego morderstwa. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Wyrok został wykonany.