20 lipca 1931 roku. Przez cały dzień w mieście było wyjątkowo upalnie – temperatura przekraczała 30°C w cieniu. Niektórzy tęsknie patrzyli w niebo, czekając na zbawienny, letni deszcz. Wieczorem w mieście zrobiło się nagle ciemno, a po chwili rozpętała się gwałtowna burza. Nadeszła od północy. W śródmieściu spadł rzęsisty deszcz, a ulice szybko zamieniły się w rwące strumyki.
Najgorsze jednak miało dopiero nadejść.
Tuż po godzinie 19 wiatr uderzył z taką siłą, że nawet najstarsi mieszkańcy Lublina nie pamiętali takiego huraganu
Najgorzej było w okolicy skrzyżowania ulic Zamojskiej, Fabrycznej i 1 Maja. Huragan zerwał tam dachy prawie ze wszystkich domów i kamienic. Rozniósł po okolicy deski z miejscowego składu drewna. W powietrzu fruwały fragmenty ogrodzenia, drzewa łamały się jak zapałki. Huraganowy wiatr przewrócił słupy elektryczne, zrywając przewody.
Prąd zabił w tym miejscu dorożkarza, który usiłował schronić się w bramie. Wiatr zmiótł stację paliw, przyginając stalowe pompy aż do ziemi. Kobieta przechodząca obok łaźni miejskiej przeleciała w powietrzu kilkanaście metrów, rzucona w nurt wzburzonej Czerniejówki. Stąd tonącą wyciągnęli na szczęście przechodnie. W wielu miejscach uszkodzone zostały mury fabryki maszyn rolniczych i garbarni. Tymczasem pobliska drożdżownia nie doznała najmniejszych uszkodzeń. Chwile grozy przeżyli także pasażerowie miejskiego autobusu linii 1. Kierowca, widząc zbliżającą się nawałnicę, zatrzymał się. Niektórzy zaczęli uciekać z pojazdu. Im nic się nie stało. Huragan poderwał autobus i rzucił nim jak zabawką o ścianę pobliskiej kamienicy. Wielu pasażerów zostało rannych. Nikt na szczęście z autobusu nie zginął.
Tak samo o dużym szczęściu może mówić mieszkaniec dzielnicy Kalinowszczyzny, którego huragan przeniósł na dach pobliskiego magazynu. Nie miał nawet zadraśnięcia.
Świadkowie opowiadali, że w okolicach placu Bychawskiego widzieli olbrzymi, czarny słup powietrza, który kręcąc się z dużą prędkością, porywał do góry wszystko, co napotkał na swojej drodze.
Trąba powietrzna miała szerokość około 250 m i ciągnęła się przez około 20 km wzdłuż torów kolejowych i łąk nad Bystrzycą
W okolicy gazowni trąba zwaliła kilkudziesięciometrowy komin. Jeden z mieszkańców Bronowic odnalazł swoją stodołę kilkaset metrów dalej. Była lekko uszkodzona.
Dantejskie sceny działy się również nad rzeźnią miejską. Jak pisała ówczesna prasa, ludzie fruwali w powietrzu. Wiatr porwał między innymi mężczyznę, który znalazł się kilkadziesiąt metrów dalej. O wiele dalej, bo około 5 km od rzeźni odnaleziono fragmenty z jej dachu. Wichura uszkodziła nawet budynki, które miały mury o grubości kilkudziesięciu centymetrów. Wiele dorożek zostało kompletnie zniszczonych, podobnie jak miejski autobus. Ucierpiała również elektrownia i gazownia.
W parku Bronowickim leżało mnóstwo połamanych drzew. Żywioł nie oszczędził też budynku, gdzie później przez lata mieścił się Dworek Grafa. Runął w nim strop, wiele osób zostało rannych, a jedna z kobiet nie przeżyła – martwą wyciągnięto spod gruzów.
O sile huraganu może świadczyć fakt, że uszkodzeniu uległo nawet kilkadziesiąt wagonów kolejowych, w tym dwa z końmi wyścigowymi
Huragan je przewrócił. Zmiótł z powierzchni ziemi drewniane stajnie przy torze wyścigowym, uszkodził budynki koszar, szczęśliwie omijając skład amunicji. Wir dotarł do dworca, gdzie wyrwał solidny płot z podkładów kolejowych.
W mieście zrobiło się ciemno, nie działały telefony, nie było prądu. To wszystko utrudniało akcję ratunkową. Sytuację uratowała dopiero pomoc wojska, które dostarczyło reflektorów. Przy ich świetle rozpoczęto poszukiwania rannych.
Początkowo nie wszyscy zdawali sobie sprawę z dramatu, jaki dotknął mieszkańców części Lublina. W pozostałych dzielnicach przeszła jedynie gwałtowna burza z dużymi opadami.
Następnego dnia Lublin budził się do życia.
Oczom mieszkańców ukazał się przerażający widok. Najbardziej ucierpiały dzielnice peryferyjne miasta
Ulice, na których jeszcze dzień wcześniej rosły dorodne drzewa, były nieprzejezdne. Widać było jedynie leje po wyrwanych drzewach, które teraz tarasowały drogę. Tak było między innymi na ulicy Krochmalnej, która do niedawna była wysadzona dużymi topolami. Wszędzie porozrzucane były blachy z dachów, elementy budowlane. Było ich tak dużo, że wpadając do Bystrzycy, spowodowały spiętrzenie wody, która rozlała się na pobliskie łąki.
Wkrótce w mieście pojawiła się plotka, że w pobliskich Kijanach huragan zabił 20 dzieci, które przebywały tam na koloniach. Okazało się na szczęście, że to nieprawda.
Wiele rodzin zostało bez dachu nad głową. Tak było na przykład na Tatarach, gdzie wiele domów nie nadawało się już do remontu. Po czterech dniach od kataklizmu władze miasta zaczęły apelować do mieszkańców o natychmiastowe usuwanie padniętych zwierząt, które zalegały obok ich domostw, co mogło doprowadzić do groźnej epidemii.
Nigdy nie udało się już odbudować tutejszego młyna, który zawalił się jak domek z kart. Tuż obok młyna znajdowała się plantacja chmielu. Niektórzy przecierali oczy ze zdumienia, bo ani jedna tyka się nie przewróciła, mimo że wokół był krajobraz jak po bitwie.
Tego dnia gwałtowne burze z wichurami dały się we znaki mieszkańcom w wielu rejonach Polski. Nigdzie jednak – poza Lublinem – nie przybrały charakteru cyklonu. Tydzień po katastrofie do Lublina przyjechali przedstawiciele Instytutu Meteorologii, którzy zbierali materiały do badań nad huraganem. Przybył również wicepremier rządu, aby zorientować się w skali zniszczeń.
Eksperci podkreślali, że Lublin i tak może mówić o dużym szczęściu, bowiem huragan ominął gęsto zaludnione obszary miasta. W przeciwnym razie straty mogłyby być niewyobrażalne. Szkody wyrządzone przez huragan oszacowano na blisko 5 mln zł. Było to bardzo dużo – dochód państwa wynosił wówczas 2 mld zł.
Lubelskie media jeszcze przez długi czas żyły tematem niszczycielskiego żywiołu. Jedna z gazet stała się przez to również obiektem drwin. Jej dziennikarz zamieścił tekst, jakoby o kataklizmie w Lublinie pisały też media zagraniczne, co rzeczywiście w części było prawdą. Ów dziennikarz podał – jako przykład – kilka tytułów periodyków piszących rzekomo o tych wydarzeniach. Okazało się, że są one zmyślone. Ich autorem był dziennikarz konkurencyjnej gazety, które je wymyślił na potrzeby swojego felietonu zupełnie niezwiązanego z huraganem.