Przed mikrofonem zasiadł po raz pierwszy w 1949 r. Jego debiutancka audycja w Radio Lublin nie była wtedy zbyt skomplikowana. W obecności Waldemara Kozdry, I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Lublinie przeczytał kilka wiadomości, potem „puścił” uroczysty marsz.
Był ekspertem od rolnictwa na radiowej antenie
Do swoich programów przygotowywał się podglądając m.in. podręczniki córki, która studiowała na Akademii Rolniczej. Potrafił już o świcie być w terenie. Nigdy się nie oszczędzał. Kiedy czuł się zmęczony, pozwalał sobie na kwadrans drzemki w studio. Prosił wcześniej, żeby go po tym czasie zbudzić, ale najczęściej nie było takiej potrzeby. Po piętnastu minutach sam wstawał, zrelaksowany i gotowy do dalszej pracy. Pewnego razu, na śpiącego na podłodze redaktora natrafiła radiowa maszynistka. Nie znała jego zwyczajów i narobiła hałasu, sądząc że pan Adam zasłabł.
Miał przedwojenny, charakterystyczny akcent z oryginalnym „ł” – tak jak przedwojenni aktorzy. Do tego posługiwał się nienaganną polszczyzną.
Przez wiele lat nie rozstawał się ze swoim charakterystycznym beretem na głowie – z „antenką”. Był to jego znak rozpoznawczy.
Przez wszystkie lata radiowej pracy zasłynął z tego, że potrafił zrobić krótką informację „z niczego”
Tak było w pewien wigilijny dzień, w niewielkiej wiosce na Lubelszczyźnie. Adam Tomanek nagrał rozmowę z rolnikiem, który miał orać, wykorzystując niecodzienną jak na tę porę roku wiosenną aurę. Najpierw kazał swojemu rozmówcy odpalić ciągnik, po czym spytał go, na jakiej głębokości będzie orać. Jak się okazało, rolnik nie wiedział. Na archiwalnym już nagraniu słychać, jak Tomanek sam do siebie mówi zezłoszczony pod nosem, że „słaby jest ten rolnik, nie wie jak orać”. Taki był pan Adam – lubił porządek i dyscyplinę. Perfekcjonista.
Zanim lubelskie radio dorobiło się służbowego samochodu, sam jeździł motocyklem – była to weufemka w teren, dźwigając blisko 40-kilogramowy magnetofon. Był jednocześnie kierowcą, spikerem, lektorem i redaktorem. Człowiek-orkiestra. Potrafił wjechać motocyklem bez zapowiedzi na wiejskie podwórko i nagrać rozmowę z gospodynią, która z dumą opowiadała o tym, ile to jej krowa daje mleka. Było to tak autentyczne i bez zbędnego koloryzowania, że słuchacze z uwagą słuchali takich krótkich informacji.
Otrzymywał wiele listów i podziękowań od samych rolników, którzy często podkreślali jego fachowość
On sam długo wspominał dowcip jednego z nich, z którym koleżanka z innego radia przeprowadzała wywiad. Ta dziennikarka miała mgliste pojęcie o rolnictwie. Na polu zachwyciła się łanem kolorowych kwiatów. Rozmówca, rolnik podpuścił ją, że to specjalna odmiana, sprowadzona z Zachodu, a był to zwykły, kwitnący rzepak.
Gdy Adam Tomanek jechał na umówione nagranie, a widział, że rolnicy koszą zboże, zatrzymywał się i robił o tym materiał. Nagrane filmy (Tomanek przez wiele współpracował z telewizją) przekazywał do Warszawy przez zaprzyjaźnionych kierowców PKS. Łapał ich na wylotówce.
Był urodzonym radiowcem. Nikt inny nie umiał tak barwnie i z takim entuzjazmem opowiedzieć o nawet drobnym wydarzeniu. Robił to często w sposób niezwykle oryginalny i potrafił nawet zainteresować słuchacza informacją, że np. w powiecie łukowskim mają w tym roku najlepsze ziemniaki.
Takiego „newsa” nie robił jednak przed telefon, tak jest to dziś praktyowane w wielu redakcjach.
W radio można było usłyszeć jego żywą relację – z nagranymi bohaterami, którzy mlaskają w trakcie jedzenia tych ziemniaków i zachwalają ich jakość. Była to wiarygodna i rzetelna praca dziennikarska
Z większych i ważniejszych wydarzeń potrafił z kolei zrobić materiał, który zawierał w sobie tyle emocji, jakby chodziło o pierwszy lot na księżyc. Tak było przy uroczystym otwarciu nowoczesnej cukrowni w Werbkowicach na Zamojszczyźnie. Była to pierwsza cukrownia wybudowana w Polsce po wojnie.
Po kilku zdaniach wprowadzenia, pan Adam zaczął głośno odliczać: „trzy, dwa, jeden” i wtedy rozległo się polecenie jednego z brygadzistów: „proszę uruchomić krajalnicę numer dwa!”.
Kiedy nagrywał audycję z zakładach jajczarsko-drobiarskich, jedna z pracownic upuściła na podłogę metalową pokrywkę od pojemnika z jajkami w proszku. Dźwięk się nagrał. Pan Adam od razu rzucił do mikrofonu, że jak się w domu stłucze lustro, to siedem lat nieszczęść gotowe. „A co, jak się stłucze jajko? – spytał.
Usłyszał, że nic się nie dzieje, bo w zakładach codziennie tłuką 12 tysięcy jajek
Niełatwo było go zaskoczyć czy zniechęcić. Kiedy dostał zlecenie z Warszawy na nagranie dźwięku z polowania, a czas naglił i nie mógł czekać na możliwość nagrania tego na prawdziwym polowaniu – zrobił to w radiowym studiu.
Sam, na starej myśliwskiej trąbce zagrał w oknie pobudkę, z taśmy odtworzył szum drzew i szczekanie psów, a resztę uzupełnił krzykami radiowych kolegów. Cały materiał wyszedł perfekcyjnie.
Podobnie jak inny materiał – o weekendowym wypoczynku w Kazimierzu Dolnym. Szefostwo radia chciało materiał o wczasowiczach, którzy statkiem pływają po Wiśle. Pech chciał, że akurat tego dnia turystów było jak na lekarstwo. Niezrażony niepowodzeniem redaktor nagrał materiał następnego dnia.
Do redakcji zaprosił parę osób, ustawił miednicę z wodą; jedna osoba uderzała dłonią w wodę, co miało imitować plusk Wisły. Wszyscy potem radośnie mówili do mikrofonu jak miło wypoczywają na statku w Kazimierzu.
Był też najprawdopodobniej autorem najkrótszej radiowej relacji na żywo. Było to podczas zimy stulecia. Pan Adam o ustalonej godzinie połączył się z Warszawą. Stał obok dozorcy, który odśnieżał chodnik. Relacja brzmiała mniej więcej tak: "Pana X. spotkaliśmy na jednej z ulic Lublina, kiedy odśnieża zasypane miasto" - tyle wprowadzenia. Potem były pytania pana Adama: "Sypie? Sypie. Zimno? Zimno". I końcówka: "Z zasypanego śniegiem Lublina mówił Adam Tomanek"
Były też przypadki, kiedy niektórzy uciekali na jego widok
Tak było przed jedną ze szkół, kiedy redaktor Tomanek podjechał czarną wołgą. Było to w okresie, kiedy plotka o czarnej wołdze obiegła cały kraj i wiązała się ona z porywaniem dzieci.
„Mistrz”, bo tak do Adama Tomanka zwracali się jego współpracownicy (niektórzy mówili do niego Caruso), nagrywał, spisywał materiały hurtowo. W radio obowiązywała przez wiele lat niepisana zasada, że w codziennych wiadomościach Radia Lublin powinny się znaleźć trzy wcześniej nagrane „wstawki” autorstwa pana Adama. Do dzisiaj nikt nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego miały to być akurat trzy krótkie materiały, a nie np. jeden czy cztery.
Rzadko brał wolne. Był pracoholikiem. Kiedy wyjeżdżał na urlop, brał ze sobą radio
Sprawdzał, czy zostały wyemitowane jego wcześniej nagrane audycje. Do dzisiaj w lubelskim radio używa się sformułowania „białe tomanki”. Przez wiele lat w ten sposób określano skierowanie dziennikarza (czasami za karę) do pracy z red. Tomankiem.
„Mistrz” nigdy nie należał do partii ani żadnej organizacji. Polityka go nie interesowała. Wolał swoje „rolnicze” tematy. Wiele razy komentował przez kilka godzin na antenie również pochody pierwszomajowe. Jak sam wspomina tracił wówczas kilka kilogramów, bo było to żmudne i wyczerpujące zajęcie.
Do końca życia jeździł samochodem z nierozłącznym, charakterystycznym beretem na głowie. Zmarł 7 kwietnia 2017 r. Miał 88 lat.