Czy tak mogła wyglądać kradzież jednej z najcenniejszych relikwii w klasztorze dominikanów? Wszystko na to wskazuje.
Sprawca lub sprawcy wciąż pozostają nieznani, a w 2016 r. kradzież uległa przedawnieniu.
Następnego dnia, ok. godz. 6 blisko 80-letni brat Iwo miał otworzyć świątynię na poranną mszę. Zaniepokojony widzi, że główne drzwi są otwarte. Przeczuwa najgorsze. Wkrótce jego obawy się potwierdziły. Cenna relikwia zniknęła. Po kilku godzinach cała lubelska policja została postawiona na nogi. W gabinetach prokuratury trwają gorączkowe narady do późna w nocy. Czas odgrywał tu ogromną rolę. Śledczy nie wykluczają, że złodzieje mogą próbować wywieźć relikwię za granicę, dlatego wszystkie posterunki graniczne otrzymują komunikat o kradzieży oraz zdjęcia zrabowanej z klasztoru relikwii.
Rozpoczyna się śledztwo. Policyjni wywiadowcy odwiedzają znane im meliny na Starym Mieście, przepytują swoich tajnych informatorów. Nic. Żadnego punktu zaczepienia. Relikwia przepadła jak kamień wodę.
Radio co godzinę podaje informację o zdarzeniu.
Następnego dnia piszą o tym na pierwszej stronie wszystkie lokalne gazety, a nawet New York Times
O sprawie robi się coraz głośniej. Nic dziwnego, gdyż relikwie odgrywały przez wieki ogromną rolę w dziejach miasta. Ratowały Lublin przed najazdem Chmielnickiego, przed tragicznym pożarem miasta w 1719 r. i w trakcie bombardowania Lublina we wrześniu 1939 r., niosąc przez wieki wiele znanych uzdrowień. W XVI w., według historyków, dominikańska świątynia w Lublinie, obok Jasnej Góry w Częstochowie i kościoła Bożego Ciała w Poznaniu, należała do największych polskich sanktuariów. Zapisy kronik klasztornych podają, że w czasie rozbiorów przybywali tu pielgrzymi z odległych miast. Znaczenie relikwii potwierdzają setki pism i ikonografii.
Skradzione na Starym Mieście relikwie były jednymi z trzech największych fragmentów Drzewa Świętego, na którym umarł Jezus Chrystus
Były osadzone w dwóch srebrnych, z zewnątrz pozłacanych krzyżach o wysokości 105 i 72 cm. Były zakwalifikowane jako zabytki klasy zerowej.
Wiedzieli o tym doskonale policjanci i prokuratorzy pracujący przy śledztwie, dlatego od samego początku była to dla nich sprawa priorytetowa. We wszystkich kościołach odbywały się msze w intencji odnalezienia relikwii, a wierni zadawali wciąż sobie pytanie, kim jest złodziej, który ośmielił się dokonać świętokradztwa. Śledczy przyjęli na początku dwie najbardziej prawdopodobne wersje: że była to kradzież na zamówienie lub dokonali jej pospolici rabusie, którzy potraktowali relikwię jako „zwykły łup”, a potem, kiedy o kradzieży było głośno – schowali ją na „lepsze czasy”.
Przy założonej pierwszej wersji policjanci dotarli do handlarzy dziełami sztuki, także tych pokątnych. Nikt nic nie słyszał, ani nie widział. Przy drugiej – śledczy dokonali przeszukań na wszystkich znanych im melinach Starego Miasta i nie tylko. Zero rezultatu.
W trakcie śledztwa przesłuchano łącznie 244 osoby, dokonano 102 przeszukań, od 160 osób pobrano odciski palców
W gronie podejrzewanych znaleźli się również niektórzy z ojców dominikanów. Nikt nigdy nie postawił im jednak jakichkolwiek zrzutów. Wśród nich był m.in. o. Waldemar. On sam, ponad ćwierć wieku od tej kradzieży twierdził, że domyśla się, kim może być sprawca. Jego nazwisko podał nawet śledczym.
Co ciekawe, przesłuchano nawet stałych wiernych, których zdołano ustalić. Dochodzeniowcy dotarli nawet do środowisk satanistycznych. Żadnego punktu zaczepienia. Nie pomogła nawet przewidywana nagroda - ówczesny wojewoda obiecał 50 milionów starych złotych (obecne 5 tys. zł) dla osoby, która przyczyni się do odnalezienia relikwiarzy.
Tymczasem w trakcie śledztwa doszło do kilku zdarzeń, o których głosno było w całym Lublinie. Najpierw poszła fama, że w kradzież jest zamieszany znany lubelski gangster, który miał zostać postrzelony pod Nałęczowem. W prokuratorskich aktach nie ma jednak o tym żadnego śladu. Później doszło do tragicznych zdarzeń w klasztornych piwnicach. Zaczęło się od tego, że dominikanie poprosili o pomoc różdżkarza.
Ten, schodząc do piwnicy, nagle potknął się i spadł ze schodów. Upadek okazał się śmiertelny
Według niektórych, nie był to przypadek. Miał to być rzekomo znak, że nad śledztwem wisi jakieś fatum. Sekcja zwłok różdżkarza wykazała jednak, że był to nieszczęśliwy wypadek – mężczyzna miał zawał serca.
W swoje „prywatne” śledztwo dotyczące skradzionej relikwii na wiele lat zaangażował się nieżyjący już Bogdan Wagner, dyrektor liceum, później kurator. Przeprowadził wiele rozmów, również z osobami z tzw. półświatka. Pojechał nawet na Ukrainę. Po powrocie nie był zbyt rozmowny. Odpowiadał zdawkowo lub milczał.
Przed śmiercią stwierdził, że wie, kto ukradł relikwię. Wie też, gdzie należy jej szukać. W poszukiwaniach pomagał mu młody wówczas lubelski policjant – Adam Rosiński.
Według niego, Bogdan Wagner usłyszał od jednego z księży, że relikwia znajduje się na Ukrainie. Był to ksiądz prawosławny. Śledczy również badali ten wątek. W dniu, kiedy doszło do kradzieży, przez Lublin przejeżdżał pociąg z wycofującymi się wojskami sowieckimi. Być może był to przypadek, ale Bogdan Wagner nie ukrywał, że prawosławny ksiądz, z którym rozmawiał stwierdził, że Ukraina odzyska niepodległość, kiedy relikwia z klasztoru dominikanów wróci do Kijowa (stamtąd dotarła do Lublina w XV w.) Jak wiemy, Ukraina odzyskała niepodległość kilka miesięcy po kradzieży relikwii.
W 2017 r. w polskiej telewizji odbyła się emisja dokumentalnego filmu „Świętokradztwo” w reżyserii Grzegorza Linkowskiego. W jednej z końcowych scen występuje Abel, prawosławny arcybiskup lubelski i chełmski. Na pytanie, czy fragment krzyża drzewa świętego z klasztoru dominikanów w Lublinie może znajdować się w Kijowie, lekko się uśmiechnął i odparł: „nie wykluczam”…
Sprawa kradzieży przedawniła się w 2016 r. To oznacza, że sprawca – gdyby się zgłosił na policję – nie poniósłby już żadnych konsekwencji. Sami dominikanie wciąż wierzą, że relikwia kiedyś do nich powróci. O to modlą się od 10 lutego 1991 r.