Partner: Logo FacetXL.pl

Jest 29 lipca 1959 r. W Teatrze Letnim w Sopocie odbywa się pierwszy w Polsce koncert rockowy pod gołym niebem. Mnóstwo ludzi, głównie młodych, entuzjastycznie wita kolejnych wykonawców na scenie. Konferansjer zapowiada przerwę. Za kulisami słychać gwar i śmiechy. Nagle do kierownika jednego z zespołów przedziera się mężczyzna o śniadej cerze. Ciągnie za sobą nastolatka z bujną czupryną. Z daleka wykrzykuje, że muzyk musi coś usłyszeć.

 

Staje przed nim zdyszany i tonem nieznoszącym sprzeciwu żąda, żeby wysłuchano, jak gra i śpiewa jego bratanek

 

Muzyk daje mu gitarę i po chwili rozlegają się pierwsze takty. Chłopak zaczyna śpiewać. Wszyscy nagle milkną. Czegoś takiego jeszcze nie słyszeli. Wspaniały głos, zero tremy. Muzycy nie dowierzają, że taki młokos potrafi aż tak dobrze śpiewać. Muszą być jednak przekonani o jego talencie, skoro po przerwie decydują się na coś niezwykłego: zapraszają młodzieńca na scenę. Utwór Lucilla w jego wykonaniu porywa publiczność. Tym chłopakiem z niesforną czupryną jest Burano. Michaj Burano. Ten sam, który kilkanaście lat później wystąpi u boku samego Franka Sinatry. Burano to jego pseudonim artystyczny, a po romsku oznacza „burzę”

Michaj, wtedy jeszcze Wasyl Michaj, do Sopotu przyjechał nie tylko z wujem. Towarzyszyła im grupa Romów. Nic dziwnego, bo wszyscy nimi byli. Zaraz po koncercie – bez zbytnich ceregieli – przystąpili do ubicia interesu. Po to zresztą przyjechali. Michaj miał niewiele do powiedzenia. Piętnastolatek mógł tylko przysłuchiwać się rozmowie starszych. Jego krewni nie mieli wygórowanych żądań.

 

Wiedzieli, że nastolatek ma duży talent i znali jego wartość

Chcieli, żeby Michaj był solistą w zespole i jeździł jak najwięcej na koncerty. Była też mowa o pieniądzach. I to zdumiało członków zespołu. Młody muzyk miał śpiewać za darmo. Może nie do końca: jedynym warunkiem finansowym było zapewnienie mu luksusowego samochodu z szoferem. O ewentualnych honorariach nie było mowy.

Nie wiemy, czy wszystkie żądania krewnych zostały spełnione, ale jedno jest pewne: zaczęła się błyskawiczna muzyczna kariera Roma z Lublina.

 

W latach 60. porównywano go nawet do Czesława Niemena

 

To było nie lada wyróżnienie. Grał w dobrych i znanych zespołach, jak Czerwono-Czarni i Niebiesko-Czarni.

Rok 1963. Na scenie słynnej paryskiej Olimpii występuje pierwszy w historii artysta zza żelaznej kurtyny. To właśnie Michaj Burano. Ma dopiero 19 lat. Jeszcze kilka lat temu nikt z jego bliskich nie przypuszczał, że niesforny do niedawna nastolatek zrobi tak zawrotną karierę. Pod koniec lat 60. ma już swój własny zespół Burano & Leske Rom. Michaj staje się sławny i bogaty, a świat stoi przed nim otworem. Gazety piszą o nim często i dobrze, nazywają go wschodzącą gwiazdą polskiej muzyki. W zakładach fryzjerskich wielu młodych mężczyzn zasypuje prośbami o „fryzurę jak Burano”, a jego interpretacja legendarnego Domu wschodzącego słońca wywołuje gęsią skórkę u młodych kobiet. Michaj jest Romem, tym bardziej więc towarzyszy mu aura tajemniczości. Szybko staje się on obiektem westchnień nie tylko nastolatek.

Wcześniej jednak nie miał lekkiego życia. Jego romska rodzina (on sam urodził się w Uzbekistanie) trafiła do Lublina na początku lat 50.

Wraz z nimi przyjechało 19 innych rodzin. Ojciec Wasila (Michaj to jego artystyczny pseudonim) zrobił wtedy coś, co innym Romom nie mieściło się w głowie: postanowił skończyć z koczowniczym trybem życia i osiąść na stałe. Na Bronowicach (dzielnica Lublina) znaleźli niewielki plac, na którym stał poniemiecki barak. Władze pozwoliły im tu zamieszkać. Warunki nie były najlepsze. Na środku placu straszył ogromny lej po bombie. Barak nie mógł pomieścić wszystkich rodzin, ale od czego jest pomysłowość Romów? Kupili kilka krytych wozów konnych, w których część osób zamieszkała. Znów palili ogniska, bo w baraku nie było kuchni. Uporządkowali teren, posadzili drzewka i postawili dwa kolejne baraki.

 

O „dziwnych” Romach, którzy sami, bez przymusu postanowili urządzić swoje własne osiedle, zaczęło być głośno

 

Inni lubelscy Romowie mieli im za złe, że zrywają z tradycją i chcą się asymilować z mieszkańcami. Czarę goryczy dopełnił fakt, że młodzi w innych szczepach też zaczęli przebąkiwać o zaletach osiedlenia na stałe. Tego było już za wiele. Wkrótce ktoś próbował podpalić osiedle na Bronowicach. I do dwukrotnie jednej nocy. Doszło do tego, że przez miesiąc domu Burano pilnował uzbrojony milicjant. Szybko wyszło na jaw, że polecenie podpalenia to był pomysł przywódcy jednego z romskich szczepów. Wkrótce prowodyr jednak zmarł i podobne zdarzenia już się nie powtórzyły.

Mały Michaj tymczasem godzinami ślęczał z uchem przy radiu i słuchał muzyki. W końcu wyprosił u ojca magnetofon. Poza nim już świata nie widział. Codziennie nagrywał piosenki, zapisywał słowa, zaczął też sam śpiewać i grać. To było jego życie. Ojcu początkowo nie podobał się jego śpiew. Sam był uzdolniony muzycznie, ale uznawał tylko jeden rodzaj muzyki: cygańskie rytmy. A syn – jak sam to wielokrotnie mówił – wyje jak Murzyn albo Indianin. Na szczęście dla Michaja ojciec w końcu przychylnym okiem zaczął patrzeć na jego muzyczne zamiłowanie. A nawet więcej – uznał, że może to być w przyszłości sposób na życie syna. Wiedział, że wielu Romów utrzymuje się z muzyki i nieźle sobie radzi.

Rodzina Burano czuła się dobrze w Lublinie, chociaż początkowo sąsiedzi patrzyli na nich krzywym okiem i przezornie dokładniej zamykali drzwi w swoich domach. Z czasem jednak wszyscy przełamali lody i wzajemnie się wspierali. Mama Michaja czasami zabierała gromadę romskich dzieciaków nad Zalew Zemborzycki. Pod opieką miała też maluchy sąsiadów. Kiedy pewnego razu zasiedzieli się dłużej nad wodą, rzuciła hasło, że rozpalą ognisko i prześpią się pod gołym niebem. Romskie dzieci były zachwycone pomysłem, zresztą nie było to dla nich nic nadzwyczajnego. Pozostałe wybuchły płaczem. Nie było rady: trzeba było wracać do domu.

Ojciec Michaja nieźle zarabiał jako kotlarz. Biedy nie mieli, a Lublin polubili do tego stopnia, że kiedy jakiś dziennikarz napisał, że Michaj pochodzi z Wybrzeża, senior Burano zagroził gazecie procesem, jeśli nie zamieszczą sprostowania.

Kiedy znany już muzyk z Bronowic przebierał w zagranicznych trasach koncertowych, to zawsze chętnie wracał do domu swojego dzieciństwa, wzbudzając tym dużą sensację, bowiem pod dom podjeżdżał zazwyczaj luksusową limuzyną, często kabrioletem. Nie gwiazdorzył jednak. Mimo że występował w znanych i dużych salach koncertowych, nie trzeba go było długo namawiać na występ na salce osiedlowego domu kultury.

W 1975 roku Michaj przeniósł się do Los Angeles, gdzie założył własną wytwórnię płytową. W Polsce po raz ostatni wystąpił w Sopocie w 1986 roku. Większość romskiego rodu Michaja z czasem wyemigrowała z Polski – głównie do Szwecji.

(…) Mój wyjazd z Polski nie był podyktowany chęcią wzbogacenia się. W Polsce powodziło mi się zupełnie nieźle. Zostałem w Paryżu nie po to, aby zarabiać pieniądze, ale aby sprawdzić się... Chyba każdemu artyście zależy na tym, by być znanym nie tylko na własnym podwórku... - powiedział Burano w wywiadzie udzielonym w lipcu 1986 roku dziennikarzowi "Sztandaru Młodych".

 

 

Tagi:

burano,  muzyka,  gwiazda, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz