Jesienią 1943 r. okupanci niemieccy przeprowadzili na Lubelszczyźnie setki akcji pacyfikacyjnych, które były wymierzone w oddziały polskiego państwa podziemnego. Nie ominęły one również terenów Ziemi Puławskiej.
- Dziewiątego grudnia niemieckie oddziały gestapo i żandarmerii otoczyły wieś Osiny – mówi Robert Och, znany puławski regionalista i historyk. – Ich celem były zatrzymanie żołnierzy podziemia, głównie z oddziałów BCh i AK.
Do pacyfikacji wsi skierowano oddziały z Puław, Dęblina, Ryk i Lubartowa. Niemcy chodzili od domu do domu i wyciągali tych mężczyzn, którzy nie zdążyli uciec lub schować się.
Wszystkich zatrzymanych umieszczono w miejscowej szkole. Gestapowcy wyczytywali później nazwiska z przygotowanej listy i wytypowanych mężczyzn umieścili na ciężarówce i wywieźli na Zamek lubelski.
- Tego dnia Niemcy zabrali z Osin dziewięciu mieszkańców – dodaje Robert Och.
Nie obyło się bez ofiar
W czasie próby zatrzymania Niemcy zastrzelili komendanta miejscowego oddziały BCh - Stanisława Popiołka, ps. „Brzoza”. Być może udałoby mu się uciec, ale któryś z Niemców postrzelił go w nogę. „Brzoza” zdołał jeszcze doczołgać się do dołu po kartoflach, który znajdował się na podwórku sąsiada. Tam zginął od strzału w tył głowy.
Chcąc zemścić się na rodzinie, Niemcy kazali pochować go w tym rowie. Kategorycznie zabronili zabierać ciało na cmentarz. Rodzina zamordowanego komendanta zebrała jednak pieniądze i dzięki temu przekupili gestapowców. Ciało zabrali z dołu.
W czasie obławy ranny został także żołnierz AK - Kazimierz Stachowiak, ps. „Telegraf”. Co ciekawe, miał on amerykańskie obywatelstwo. Przed I wojną światową jego rodzice wyemigrowali do USA w poszukiwaniu pracy. W kilka lat po odzyskaniu niepodległości, w 1923 r. jego matka postanowiła wrócić do kraju. Ponieważ była wtedy w zaawansowanej ciąży, na statku urodziła syna. A że był to statek amerykański, to Kazimierz Stachowiak uzyskał automatycznie obywatelstwo amerykańskie. Dotarli do Osin, tam się wychowywał, w czasie wojny działał w AK. Do tego feralnego dnia…
W czasie pacyfikacji wsi doszło także do incydentu. Kiedy Niemcy przybyli do wsi, było jeszcze ciemno. Niedaleko Osin, w majątku stacjonowali własowcy. Być może zaszwankowała łączność, bo własowcy wzięli Niemców za partyzantów i doszło do ostrej wymiany ognia.
W sobotę, 12 grudnia, odbył się pogrzeb komendanta Popiołka. Na tym nie skończył się jednak koszmar mieszkańców Osin.
- Dzień po pogrzebie, do wsi znów przyjechały niemieckie oddziały – mówi Robert Och. – Mieli za mało zatrzymanych.
Podczas kolejnej pacyfikacji zginęła Zofia Kowalikowa-Popiołkowa, żołnierz podziemia Ludowego Związku Kobiet.
Niemcy zabili ją na progu własnego domu. W tym czasie w mieszkaniu była jej córka, Maria oraz zięć. Obydwoje działali w podziemiu. Kiedy Zofia Kowalikowa zobaczyła na podwórku Niemców, własnym ciałem zasłoniła drzwi wejściowe. Chciała w ten sposób umożliwić ucieczkę córce z mężem. Podczas tej akcji ciężko ranna została Helena Popiołkowa – także z Ludowego Związku Kobiet. Niemcy nie podpalili wówczas wsi, ale znaleźli inny sposób, żeby ukarać mieszkańców: nakazali rozebrać część domów należących do zatrzymanych. Drewno z rozbiórki mieli wywieźć do piekarni w Puławach.
Śmierć zatrzymanych
Z 9 osób, których zostały zatrzymane 9 grudnia, Weronika Głuska (BCh) została przewieziona na Majdanek, Zygmunt Wiejak (AK) został rozstrzelany na Zamku. Siedmioro pozostałych: Wincenty Głuski (BCh), Władysław Jerzyna (BCh), Władysław Łokisz (AK), Jan Madej (BCh), Piotr Sewerowicz (BCh), Kazimierz Stachowiak (AK) i Wacław Surmacz (BCh) zostało rozstrzelanych na wale wiślanych w Puławach.
Po zatrzymani wszyscy byli najpierw zakładnikami
Do egzekucji miało dojść w przypadku powtarzających się ataków partyzanckich na żołnierzy niemieckich. Doszło do niej 17 stycznia 1944 r.
- Tego dnia oddziały własowców i żandarmerii otoczyły centrum miasta - opowiada puławski historyk. – Był to dzień targowy i na ulicach było wiele osób. Wszystkich zaprowadzono pod wał wiślany. Po chwili podjechała ciężarówka. W niej znajdowali się więźniowie - w sumie ponad 30 osób. Na oczach tłumu, w całkowitej ciszy odbyła się egzekucja. Niemcy prowadzili ich czwórkami pod wał, kazali im się kłaść twarzą do ziemi i zabili strzałem w tył głowy.
Po egzekucji, Niemcy wywieźli zwłoki do lasu w Wólce Profeckiej i wszystkich razem zakopali w kilku dołach koło leśniczówki. Niemcy zakazali zbliżania się do tego miejsca. Zresztą obok stały baraki, w których stacjonowali żołnierze.
Rodziny i towarzysze broni zamordowanych postanowili jednak zabrać ciała z bezimiennej mogiły. W maju 1944 r. wykopali je i zawieźli do lasu koło Wronowa.
Mimo że trwała wojna, tam odbył się uroczysty pogrzeb i stanął symboliczny krzyż. Wiosną 1946 r. ekipy sanitarne, które porządkowały tereny frontowe wywieźli ciała zabitych w różne miejsca. Część z nich spoczęła na cmentarzu wojennym w Puławach, a część na cmentarzu żołnierzy radzieckich w Kazimierzu.
Niestety, nikt wtedy nie zadbał o to, żeby ustalić skąd pochodzą dane zwłoki. Do dziś niektórzy z rodzin zamordowanych nie są pewni, gdzie leżą ich bliscy.
Po wojnie, w 1947 r. w miejscu egzekucji przy wale wiślanym stanął dębowy krzyż. Wcześniej odbyła się uroczysta msza. 1 lipca 1956 r. odbyło się uroczyste odsłonięcie pomnika upamiętniającego tragiczne wydarzenia z 1944 r. Przed kolejne 60 lat pomnik
niszczał i zarastały go krzaki. W 2004 r. powstał nowy pomnik, granitowy, na którym umieszczono również pamiątkową tablicę z nazwiskami zamordowanych.