Zgłoszenia od oburzonych Polaków napływają do redakcji. Pani Dominika z Wałcza relacjonuje, że z jej karty "Moja Biedronka" zniknęły wszystkie naklejki na maskotki, które zbierała dla córki. To kolejny wymiar bezczelności złodziei, którzy nie zawahają się okraść nawet najmłodszych.
Mechanizm oszustwa jest banalnie prosty. Klienci, korzystając z karty lojalnościowej, mogą aktywować promocje podając numer telefonu. Oszuści, dzieląc zakupy na mniejsze paragony i podając losowe numery, przejmują rabaty przypisane do kart innych osób. Pracownicy Biedronki są świadomi problemu, ale ich możliwości interwencji są ograniczone.
Kradzież promocji to nie tylko straty dla klientów, ale również moralne dylematy dla kasjerów, którzy są bezsilni wobec łez i rozczarowania oszukanych klientów. Kasjerzy, z którymi rozmawiamy, również przyznają, że proceder kradzieży rabatów jest zjawiskiem coraz częstszym. — Na początku próbowałyśmy z koleżankami odmawiać takim klientom robienia takiej ilości "małych paragonów". To jednak nic nie dawało, bo ludzie ci są zazwyczaj tak bezczelni, że robili nam jeszcze awanturę, że mamy pilnować "swoich spraw", a po wszystkim i tak szli na kasę samoobsługową i tam kasowali się sami. Jeszcze trzeba było ich pilnować, by jakichś produktów nie wywieźli bez zeskanowania — mówi jedna z pracownic Biedronki w Małopolsce.
Mimo to, Jeronimo Martins Polska, właściciel sieci, określa problem jako "marginalny".
Po pierwszym artykule Onetu, redakcja otrzymała liczne sygnały potwierdzające skalę zjawiska. Czytelnicy podejrzewają, że ich numery mogły wyciec z baz danych firm, a niektórzy wskazują na członków rodziny jako potencjalnych złodziei rabatów.
Kierowniczka jednej z "Biedronek" wskazuje na kolejny aspekt problemu: kradzież naklejek na maskotki. Oszuści, pytając o skumulowane naklejki, wywołują rozczarowanie i płacz dzieci, które tracą szansę na otrzymanie upragnionego "produkciaka". Rodzicom radzi się, by odbierali naklejki po każdych zakupach, aby uniknąć przykrych niespodzianek.